oxygeen4

 
registro: 31/08/2006
"verba volant, scripta manent" "czas wszystko zaciera z wyjątkiem tego, co utwierdziło się w sercach ludzkich przez miłość"
Pontos174mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 26
Último jogo

między ciszą a ciszą ...

Mówią, że życie zapisane jest w gwiazdach. Tak było do tej pory. Zapatrzeni w niebo, odnajdywaliśmy pośród plejad, olbrzymów i gwiazd neutronowych, zwodzeni paralaksą i widmem obłoków nieskończenie wielu galaktyk, Drogę Mleczną. Drogę do domu. Czasoprzestrzeń pomiędzy światem, w którym przyszło nam żyć, a gwiezdnymi jego siostrami i braćmi, znajdującymi się niekiedy całe lata świetlne od błękitnej planety, wypełniała nieskończona ciemność i bezwzględna cisza próżni. Niedosłyszalny szum, świdrujący w głowie, nie do zniesienia brak jakiegokolwiek dźwięku. 

Jeszcze chwilę temu, niebo rozświetlały miliardy gwiazd. Niemożliwe było odnalezienie choć skrawka nieboskłonu, na którym próżno by było szukać miejsca, pozbawionego chociaż minimalnego widma światła emitowanego przez nie. Wskazywały wędrowcom drogę, dawały swoim blaskiem poczucie bezpieczeństwa. Nagle zaczęły tracić swoje światło, a ich miejsce zastępowała ciemność kosmosu. Niemy krzyk, ginących w otchłani próżni wszechświata, białych i czerwonych karłów, przeradzał się w bezkształtne mgławice. Rozproszone we wszechobecnej próżni, stawały się niezauważalne z bliska, zaś w przypadku dużego ich skupiska, i obserwowaniu ich z dalszej odległości, przeradzały się w przeróżne, trudne do opisania i nie mające konkretnej postaci twory. Rozpoznawalne dotąd przez znawców astronomii konstelacje, przestawały istnieć. Horyzont zdarzeń na jednym z krańców wszechświata zakrzywiał rzeczywistość, pochłaniając całe światło uniwersum, w jednym najczarniejszym jego punkcie. Z każdą chwilą, rosnąca do niebotycznych rozmiarów czarna dziura, pochłaniała wszystko to, co znajdowało się na jej drodze. Ten proces trwał, przybierał na sile i z każdą kolejną chwilą stawał się coraz bardziej złowrogi, odbierając człowiekowi jedyną nadzieję, na znalezienie "Nowej Ziemi". Urodzajnej, plennej, urozmaiconej i przystępnej. Nadziei na lepsze życie, lepszy świat, lepsze "wszystko". Gasła nadzieja, tak samo jak nikło światło gasnących jedna po drugiej gromad, populacji i skupisk przeróżnych gwiazdozbiorów.

Szczęśliwi jeszcze wczoraj, dzisiaj spoglądamy z niedowierzaniem i rozterką. Z obawą o przyszłość, o ciągłość pewnych nieprzerwanych zdarzeń i procesów. Co można jeszcze zrobić, co zmienić, jak się zachować, czego nie akceptować a co bezapelacyjnie należy przedsięwziąć, by spróbować przeciwstawić się nadciągającemu kataklizmowi? Zapalam w sercu niegasnący ogień miłości. Rozświetlam nim, niby latarnia nad morskim brzegiem, ciemność przestworzy. Przedzieram się przez mgły, pył, deszcz i inne nieprzyjazne zjawiska atmosferyczne, by wskazać drogę do domu. Płonę. Spalam się. Szukam swojej drugiej połowy własnego ja. Potrzebuje jej, by stworzyć jedyny i niepowtarzalny spektakl, "tańczących" po elipsie gwiazd binarnych, by później, na skutek ewolucji i niespotykanego przyciągania, rozbłysła supernowa, a przez jej transformację, w konsekwencji powstało nowe ...

No właśnie co? Bo tu wyjaśnić należy, iż powstanie supernowej, to tak naprawdę śmierć gwiazdy. Z jednej strony umieranie, koniec bytu, nicość, a z drugiej zaś powstanie nowej egzystencji, istnienia, trwania. Dywergencja pomiędzy życiem a śmiercią jest jednocześnie mariażem obu przeciwstawnych sobie zjawisk. To początek końca i koniec początku. Jak w takim razie nazwać taki stan "zawieszenia", pomiędzy życiem a śmiercią? Antagonizm pomiędzy smutkiem, że to może być koniec a radością z nowego początku, jest niewiarygodnie trudnym etapem, którego zrozumienie jest arcytrudnym zagadnieniem, nad którego zjawiskowością i fenomenem, nie jeden mędrzec łamał sobie głowę. Trzymając zatem jedną stopę po stronie śmierci i braku życia, natomiast drugą będąc w progu narodzin nowej egzystencji, trzeba nie lada mądrości i niespotykanej delikatności, by nie urazić nikogo, a co za tym idzie umieć zobaczyć i poczuć to, co widzą i czują Ci po przekroczeniu granicy smutku, śmierci i Ci, którym dane będzie cieszyć się nowym życiem.

Dlatego wszystkim życzę dobrego wyboru.

Pozostawanie w stanie zawieszenia jest tylko z pozoru proste, nieskomplikowane, i pozbawione problemów, jakie zwykle niesie za sobą dokonanie takiego czy innego wyboru, przy założeniu, że to najlepszy wybór. To domykanie jednych i jednocześnie uchylanie kolejnych drzwi, retrospekcji i zdolności wizjonerskich, przewidywania kolejnych następujących po sobie zdarzeń w przeciwieństwie do odtwarzania i przetwarzania tego, co już miało miejsce. Silnie powiązani z własną historią, przeżyciami i doznaniami, czasem powodującymi uronienie łzy, kompensujące poczucie straty, a czasem uśmiech i błogość, jesteśmy bardziej ostrożni, zdystansowani i bardziej krytycznie ukierunkowani na zmianę dotychczasowego sposobu bycia. Boimy się. Tego co nowe, nieznane i nieprzewidywalne. Boimy się, bo taka jest nasza natura. Łatwiej jest okiełznać problem, znaleźć odpowiedź czy wyjście z sytuacji, z którą już mieliśmy do czynienia. Pionierzy borykają się z brakiem jakiegokolwiek doświadczenia, są zdani na samych siebie, a bariery jakie napotykają, częstokroć są ich własnymi słabościami, z którymi przyszło się w chwili próby zmierzyć. Jednak to dzięki nim, odkrywcom, spiritus movens szeroko rozumianego postępu i przemian, jesteśmy tu, gdzie doprowadził nas postęp. Sięgamy niemal gwiazd. Postawiliśmy stopę człowieka na Księżycu ale nadal jesteśmy mimo zaawansowanej technologii, skomplikowanych maszyn i coraz to nowszym odkryciom we wszystkich aspektach życia, ledwie u ich progu. Wciąż nie potrafimy przekroczyć ludzkich barier, w postaci braku doskonałości gatunku, jakie narzuca na nas byt na planecie Ziemia. Ma ona swoje ściśle wytyczone warunki, dostępu do tlenu, którym zwykliśmy oddychać, światła, które jest źródłem życia, wody, bez której to życie nie ma szans przetrwać w formie jaką dotychczas znamy, jak również innych żyjących obok nas stworzeń, bez których, takich jak np. pszczoły, nie dane nam będzie zaznać różnorodności i wielobarwności roślin, które w rożnej postaci stają się naszym pokarmem.

Każdy z nas musi dokonać własnego wyboru. Dlaczego to wszystko napisałem? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w powyższym tekście. Gdzie jej szukać? Niech każdy wybierze dla siebie to, co uważa, że jemu odpowiada. Ja odpowiadam na ciszę. Głuchą, martwą i grobową. Bo podczas jej trwania uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie pójść na przód, gdziekolwiek i jakkolwiek rozumiany, bez miłości. Dziś wiem, że jest to ta trzecia z miłości, o której mówią, że wygląda na nieodpowiednią i niszczy wszelkie wypracowane ideały. Ta, która przychodzi niespodziewanie, łatwo i pochłania bez granic. Ta, która wydaje się być niemożliwa, że istnieje, której nie jest się w stanie wyjaśnić, bo powstaje taki rodzaj więzi, że wszystko w niej pasuje, nic nie odstaje, nic nie jest zbędne i niczego nie brakuje. Nie ma w niej miejsca na wyidealizowane oczekiwania, ani presji, by stać się kimś innym niż się jest. Akceptuje wszystko tak jak jest, i siebie samego, i to kim jest ta druga osoba, bezwarunkowo ale za to z bezkresną wiarą i miłością jaką odnajdujemy w sobie wzajemnie.

To od nas zależy, czy uczynimy z drugiej osoby kogoś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju i niepowtarzalnego. Bo tacy jesteśmy. Ze swoimi przywarami i walorami. I tylko my sami możemy tego dokonać. Wystarczy się rozejrzeć. Szczęście jest blisko, tuż obok nas. Trzeba mieć uszy i oczy szeroko otwarte, tak samo jak serce, i nie bać się tego serca dać.

Recepta na miłość? Nie sądzę. Ale życzę, by każdy odnalazł to, czego szuka. „Ubi thesaurus tuus, ibi cor tuum” – (Mt. 6,21).